czwartek, 31 października 2013

The Power of Love - Frankie Goes to Hollywood

   Dziś wyjątkowo króciutki post, akurat siedzę w pracy i Spotify przypomniało mi o tym kawałku, znacie? Jeśli nie to gorąco polecam! To utwór zespołu, który popełnił hit parad równości - "Relax" :) Ale klimat zupełnie inny...





Miłego dnia wszystkim życzę :)



wtorek, 29 października 2013

Tym razem przesłuchane - Who is Jill Scott?

Cześć!

Po tygodniowej przerwie powracam z postem, tym razem o tym, bez czego nikt (no, prawie nikt...) nie potrafi wyobrazić sobie dobrego dnia - muzyka.

O tym, czego słucham, mogłabym pisać godzinami. Gust muzyczny ukształtował mi się w zasadzie dość późno, z tego co pamiętam było to chyba mniej więcej na początku studiów, czyli 2004-2005. Rok wcześniej miałam założony internet no i trochę potrwało, zanim nauczyłam się z niego korzystać :)


W ogromnym skrócie - gustuję w czarnej muzyce. Hip hop, r'n'b, soul, funk, jazz, blues, czasem UK Garage. I taka muzyka będzie się głównie u mnie na blogu pojawiać. Oczywiście staram się nie ograniczać i
chętnie sięgam czasem po kawałki z kompletnie innych gatunków - od przaśnego różowego popu (to głównie z sentymentu do lat młodzieńczych ;)) do gitarowego rocka :)





Kiedyś bardzo lubiłam słuchać radia, bo uważałam, że ciężko się nim znudzić a i można czasem odkryć fajne perełki. No cóż, wystarczyło kilka miesięcy, aby zweryfikować ten pogląd - w radiu grana jest tak zwana sieczka, w dodatku w kółko to samo z przerwami na 10-minutowe reklamy i ewentualną gadaninę prowadzących. Uznałam, że to nie dla mnie i zupełnie przez przypadek, właściwie dzięki znajomym na Facebooku, odkryłam cudo zwane Spotify. Od tamtej pory, czyli już prawie rok, nie ma dnia abym z niego nie korzystała. O tym, czego słucham i kogo tam obserwuję możecie się przekonać odnajdując mój profil, do którego app'kę dodałam po prawej stronie bloga :)

Na dzisiejszy chłodny i długi, prawie listopadowy wieczór chciałam Wam polecić pewną artystkę. Nie sądze, aby była w naszym kraju popularna, znają ją raczej prawdziwi fani nowoczesnego soulu, ladies & gentlemen, let me introduce - Ms. Jill Scott (akurat tutaj w duecie z Anthony'm Hamiltonem):



To jeden z ostatnich singli Jill, natomiast polecam sięgnąć po dużo starsze kawałki jak A Long Walk, The Way czy chociażby Golden, dla mnie zdecydowane majstersztyki muzyczne.

W skrócie o muzyce Jill - bardzo emocjonalne teksty, równie emocjonalne wykonania, słuchając jej kawałków można odczuć te emocje na własnej skórze. Teksty przede wszystkim nie są o niczym, co ja
sobie bardzo cenię. Owszem większość traktuje o miłości, tej szczęśliwej i tej zranionej, ale są również takie, których tematem jest radość z życia, macierzyństwo, zdrada, rodzina (tu polecam kawałek Family Reunion, traktujący o tradycyjnych rodzinnych spędach, niezbyt optymistyczny...) itp.

Styl muzyczny, w który wpisuje się Jill nie jest jednoznacznie określony, choć ja uważam, że najbliżej mu do neo-soulu. Coś między Angie Stone i wczesną Mary J. Blige, w każdym razie wszystko brzmi bardzo czarno i bardzo z duszą :)


A wy, jakiej muzyki słuchacie, możecie coś polecić? Chętnie zawrę wszelkie propozycje w kolejnych postach :) Pozdrawiam!



poniedziałek, 21 października 2013

O serialach (babskich) słów kilka (part II)

Cześć!

  Dzisiaj wpis będzie poświęcony serialom, w które wciągnęłam się w zasadzie całkiem niedawno - jakieś 3-4 lata temu. Na pewno większość, jeśli nie wszystkie, są Wam doskonale znane. Te, o których dziś wspomnę, to tak zwane "seriale o babach dla bab" - czy słusznie? Moim zdaniem niekoniecznie, choć fakt faktem - główne role grają w nich kobiety. Porównanie może niezbyt trafne, ale czy Seksmisja również nie traktuje o samych "babach", a filmem stałą się uniwersalnym i kultowym - nie tylko dla kobiet? :)

  Seks w wielkim mieście - od tego wszystko się zaczęło.


  Obejrzałam pierwszy odcinek i zostałam całkowicie pochłonięta przez przygody czterech przyjaciółek z Nowego Jorku. Zdarza mi się do dziś obejrzeć czasami jakiś odcinek i szczerze muszę przyznać - fabuła serialu się nie starzeje, jest ponadczasowa i myślę, że następne pokilenia będą z równie dużymi wypiekami na twarzy oglądać przygody Carrie Bradshaw.
Jedynym, co straciło nieco na aktualności jest marka ulubionych butów głównej bohaterki - w czasach powstawania filmu były to buty Manolo Blahnika, obecnie najpopularniejszą marką są prawdopodobnie Louboutiny ;)
Opisu serialu chyba nie ma sensu przytaczać - tak pokrótce - serial opowiada o czterech, zupełnie różnych od siebie przyjaciółkach i ich perturbacjach z mężczyznami. Każda szuka i pragnie miłości, tej książkowej, nie każda jednak wie jak jej szukać, a jeśli już wydaje jej się, że jest na dobrej drodze - nie ma pomysłu jak ją zatrzymać.
Serial ma swój urok, pewną magię, do której niewątpliwie przyczyniły się aktorki wcielające się w główne role, ale warto zwrócić uwagę na postaci drugoplanowe lub wręcz epizodyczne - wystarczy wspomnieć choćby takie nazwiska jak Bradley Cooper, David Duchovny, Matthew McConaughey czy była spicetka - Geri Halliwell. Wszyscy przyczynili się do olbrzymiego, globalnego sukcesu, z pozoru pustego i powierzchownego serialu. Moim zdaniem można zarzucić mu naprawdę wiele rzeczy, ale nie powierzchowność, no chyba, że ktoś obejrzał jedynie obie części pełnometrażówki i na ich podstawie zbudował swoją opinię - jakże błędną.

   Po Seksie w wielkim mieście sięgnęłam, dość niechętnie przyznam, po Desperate Housewives, czyli
Gotowe na wszystko. Nie byłam przekonana do tego serialu, nie potrafię sobie już przypomnieć z jakiego powodu, w każdym razie zabierałam się do niego jak pies do jeża. Ale gdy już obejrzałam pierwsze 2-3 odcinki moje uprzedzenie gdzieś magicznie uleciało i wciągnęłam się na dobre kilka miesięcy. Zaznaczę przy okazji, że ja nie potrafię dawkować sobie przyjemności (w każdym aspekcie życia, od jedzenia czekolady przez czytanie książek, po oglądanie filmów) - muszę oglądać seriale maratonami, im więcej uda mi się obejrzeć za jednym zamachem tym lepiej :) A później wpadam w depresję, gdy serial dobiega końca, a ja nie potrafię sobie znaleźć miejsca (ani kolejnego serialu do oglądania...do czasu!).
Wracając do tematu - desperatki. Serial, znów, o czterech kobietach, przyjaciółkach z Wisteria Lane, wiedzących o sobie wszystko. W teorii. Bo z praktyką bywa u nich różnie. To, jaką metamorfozę mentalną i fizyczną przeszła każda z dziewczyn od początku do ostatniego odcinka jest moim zdaniem jednym z powodów fenomenu Gotowych na wszystko. Świetnie zakrojone charaktery postaci, ich skrywane tajemnice i osobowości - mnie to bardzo urzekło. Jest to dla mnie, chyba zaraz po pierwszym sezonie Prison Break, najlepiej napisany scenariusz serialu jaki kiedykolwiek oglądałam.

  Znacie jeszcze jakieś seriale tego typu? Możecie coś polecić? Wszystkie propozycje mile widziane :)


  W następnej notce będzie o kolejnych obejrzanych przeze mnie serialach - tym razem medycznych, zgadniecie jakich?
Zapraszam :)

sobota, 19 października 2013

Maczeta zabija (Machete kills)

Zgodnie z obietnicą do kina się wybrałam i recenzję piszę :)

Po raz kolejny okazało się, że w moim przypadku czytanie jakichkolwiek recenzji przed obejrzeniem filmu absolutnie się nie sprawdza. O mały włos nie poszłabym do kina na ten film z powodu kiepskich recenzji, zarówno krytyków jak i widzów, niektórzy z nich nawet twierdzili, że ludzie wychodzili z seansu  bo film jest, cytuję "tak denny i beznadziejny, że nie wiedzą, kto go wyprodukował i po co". Poziom merytoryczny tych wypowiedzi zostawię bez komentarza, natomiast absolutnie się z nimi nie zgadzam.

Dlaczego? Ano dlatego, że ubawiłam się na Maczeta zabija OKRUTNIE, naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio tak często śmiałam się na jakimkolwiek pełnometrażowym filmie. W dodatku - filmie akcji. Ba, na scenach zabijania!
(źródło: Filmweb.pl)



Film jest faktycznie reklamowany wszem i wobec jako kino akcji, jednak ci, którzy oczekują wymyślnych efektów specjalnych (i nie mówię tu o hektolitrach keczupu imitującego krew) moga czuć się zawiedzeni. Film nie jest ani kolejnym Kill Billem, ani kolejnym filmem o superbohaterze (choć postać główna faktycznie ma jakieś nadprzyrodzone zdolności typu "zabili go i uciekł"), jest raczej pastiszem i puszczeniem oczka do widza. Wielu recenzentów porównuje dzieło Rodriguezów do dzieł chociażby Tarantino, ale moim zdaniem są to jednak kompletnie różne gatunki. Tarantino tworzy kino akcji trzymające się pewnej konwencji - dobrym przykładem będzie Grindhouse, weźmy pierwszą część czyli Death Proof - film nie jest śmieszny, nie ma za zadanie bawić widza, ale faktycznie stworzony jest w pewnym typowym dla Tarantino stylu. Maczeta natomiast jest filmem zabawnym, bawi się konwencją, wyśmiewa filmy akcji.

Żeby uniknąć spoilerów będę już powoli kończyć, na pewno będę zachęcąć do obejrzenia filmu, choćby ze względu na obsadę, która jest naprawdę doborowa. Wymienię tu choćby Antonio Banderasa (polecam zwrócić uwagę na jego obuwie, ja nie mogłam przestać się śmiać), Mela Gibsona, Lady Gagę, Michele Rodriguez znaną wszystkim z serii filmów Szybcy i wściekli, czy Sofię Vergarę, której rola jest PRZEBOSKA :)

Dla niezdecydowanych zamieszczam trailer i nowy kawałek Lady Gagi napisany specjalnie do filmu:





piątek, 18 października 2013

O serialach słów kilka (part I)

Wszyscy coś oglądają, oglądam i ja. I mój "gust" dotyczący seriali jest dla mnie samej dość zaskakujący, bo w zasadzie nie mam głównego faworyta, a to co oglądałam i oglądam, oraz co mam w planach obejrzeć, różni się między sobą, i to naprawdę BARDZO.

Nie będę wymieniać seriali animowanych czy familijnych, które oglądałam jako dziecko, bo było tego zbyt dużo i nie sądzę, abym mogła kogokolwiek tym zainteresować:)

Natomiast lata podstawówki i wczesne liceum to epoka polskich sitcomów. Były lepsze i gorsze produkcje, ja pozostaję wierna dwóm:





Pamiętacie tych gamoni? :) Kto tego nie oglądał...piękne czasy. I muszę przyznać, że raz na jakiś czas z przyjemnością wracam do tych seriali i do tego humoru, w zasadzie nie znam drugich tak kultowych i rewelacyjnie wykreowanych postaci z polskich seriali komediowych jak Cezary Cezary czy Tadzio Norek, dorównywać im może chyba tylko Czerepach z Rancza (w którego również zresztą wcielił się Artur Barciś).

Późniejsze lata liceum to już raczej przygotowania do matury i pierwsze imprezy, więc seriale odeszły na dalszy plan, zresztą internet miałam założony po skończeniu 18tego roku życia i takie "dobra doczesne" jak Youtube czy strony warezowe nie były wtedy ogólnodostępne, nie jestem nawet pewna czy już istniały.

Na studiach z kolei odbiłam sobie wcześniejsze lata, bo odkryłam, całkiem przypadkowo film (pełnometrażówkę) Miasteczko South Park. Sam film nie spodobał mi się, ale słyszałam wiele razy, że warto sięgnąć po serial, no i tu się zaczęło...9 sezonów do obejrzenia, każdy po około 15-16 odcinków, każdy trwa 25 minut = zarwane noce, maratony odcinków oglądane u przyjaciółki na wagarach no i popadnięcie w skrajny fanatyzm postaci Erica Cartmana...Kto oglądał przygody Kyle'a, Stana, Kenny'ego i Erica od pierwszego odcinka ten wie o czym mówię. Cartman jest najpodlejszą kreaturą chodzącą po Colorado a szaleją za nim miliony widzów, paradoks? Być może, ale jest to zasługa talentu i kreatywności dwóch skromnych chłopaków - Trey'a Parkera i Matta Stone, czyli twórców serialu.
(O genialności wyżej wymienionych panów jeszcze kiedyś wspomnę przy okazji innych dzieł, których są autorami.)

O kolejnych serialach opowiem w następnych postach, bo wchodzimy w temat poważniejszych gatunków, to był jedynie przedsmak.

Jutro wybieram się natomiast na "Maczeta zabija", postaram się wieczorem opisać wrażenia, póki co życzę miłego wieczoru wszystkim :)



1.

Witam :) Ponieważ jest to pierwsza notka pozwolę sobie na małą prywatę, mianowicie powiem coś o sobie i przedstawię tematy, które będą poruszane na blogu.

Nazywam się Iza, pochodzę i mieszkam w Łodzi, na co dzień pracuję i jeszcze studiuję. Mam 28 lat i jak się przekonacie w kolejnych notkach - kocham kino i muzykę. To tematy, o których mogę rozmawiać godzinami, nie wspominając o "praktykowaniu", bo muzyka towarzyszy mi od momentu przebudzenia aż do zaśnięcia, a bez wizyty w kinie lub obejrzenia filmu w domu nie wyobrażam sobie tygodnia.

Będę się starać umieszczać tutaj recenzje obejrzanych filmów, przesłuchanych płyt i pojedynczych utworów, omawiać zapowiedzi kinowe, a także, zwyczajnie, krytykować :)

Zapraszam do śledzenia bloga, mam nadzieję, że wam się spodoba!